Previous następna
Nr 5/2012 ...
Nr 4/2012 ...
Nr 3/2012 ...
Nr 1-2/2012 ...
nr 12/2011 ...
Nr 11/2011 ...
Nr 8-10 ...
Nr 7/2011 ...
Nr 6/2011 ...
Nr 5/2011 ...
Nr 3-4/2011 ...
Nr 1-2/2011 ...
Nr 9/2010 ...
Nr 7-8/2010 ...
Nr 6/2010 ...
Nr 5/2010 ...
Nr 3-4/2010 ...
Nr 1-2/2010 ...
Nr 12/2009 ...
Nr 11/2009 ...
Nr 10/2009 ...
Nr 9/2009 ...
Nr 7-8/2009 ...
Nr 6/2009 ...
Nr 5/2009 ...
NR 3/2009 ...
Nr 2/2009 ...
Nr 1/2009 ...

"Rekrut" - Jan Przęczek

Szkoleniem

 

Zapraszamy do zapoznania się opowiadaniami w zakladce Proza oraz Morze, których autorem jest Jan Przęczek ( na zdjęciu).

Autor tak pisze o sobie:

"W tym roku skończę 73 lata, mieszkam w Gdańsku. Moja kariera zawodowa była dość urozmaicona.

Pracowałem jako: sezonowy w PGRze, ładowacz na punkcie skupu, uczeń dziewiarski, aparaturowy szlamu w Hucie Miedzi, robotnik budowlany, następnie w Stoczni: jako monter, kompletator i konstruktor. W międzyczasie ukończyłem Studium Wieczorowe PG. Później byłem pracownikiem Zjednoczenia Melioracji Wodnych i od 1975 r zacząłem pracę w PLO począwszy od Młodszego Motorzysty do stanowiska Starszego Mechanika, od roku 1989 do emerytury pracowałem u różnych armatorów zagranicznych, pod różnymi banderami i na różnych statkach przeważnie masowcach, były też Euro-coastery, jeden holownik itd. Ogółem było 46 statków i 65 kapitanów.

Kapitanowie z którymi pracowałem byli różnej narodowości najwięcej Polaków, byli też Niemcy, Rosjanie, Filipińczycy, Chorwaci, Rumun itd. Wśród kapitanów są tacy z którymi zawsze mógłbym pracować i tacy (tylko kilku), że na ich widok odwracam głowę i przechodzę na drugą stronę. Podobnie załogi, były różnej narodowości bardzo często mieszane. Definitywnie zszedłem na emeryturę w wieku 70 lat. Bardzo lubię zwiedzać Muzea, czytać książki (niezbyt trudne) słuchać muzyki różnej od popularnych łubu-dubu. Moje ulubione piosenkarki to Pani Sława Przybylska, Pani Irena Santor, Pani Maria Koterbska a z nieżyjących Pani Marta Mirska i Pani Anna German, z piosenkarzy Pan Jerzy Połomski, Pan Janusz Gniatkowski oraz wszyscy inni z poprawną dykcją." 


REKRUT

Nie tak dawno, jednym z najważniejszych kryterium dojrzałości młodego mężczyzny był jego stosunek do służby wojskowej. W czasach gdy nie ma poboru, młodzi mężczyźni nie wiedzą, iż według ocen z tamtych lat nie są w pełni dorośli. Aby być w pełnej dojrzałym, młody człowiek musiał być "po wojsku". Mit trzymał się szczególnie mocno w małych miasteczkach i wioskach.

Młodzi ludzie po maturze i z dużych miast, lepiej wykształceni, raczej starali się wymigać od "zaszczytnego obowiązku obrony Ojczyzny". Komisje poborowe robiły swoje i świat się kręcił. W tym czasie zgłoszenie i zakwalifikowanie do wojska owocowało Kartą Powołania i biletem kolejowym do miejscowości gdzie przechodziło się szkolenie rekruckie.

Pobór do wojska utracił cechy branki. Rekrut sam zgłaszał się w jednostce. Władze wojskowe zdążyły zauważyć różnicę między młodym obywatelem a baranem prowadzonym na rzeź. Zmieniło się podejście, idea pozostała ta sama, wojsko z poboru było mięsem armatnim.

Pociągiem jechaliśmy całą noc. Ojczyzna uznała, że mieszkańcy Polski południowej będą najlepszymi obrońcami na północy i na odwrót. Przerzut poborowych z jednego krańca na drugi był tradycją sięgającą czasów rozbiorowych. Młody człowiek wyrwany z otoczenia rodziny i przeniesiony do innego otoczenia miał mniej głupich myśli i co najważniejsze w nowym otoczeniu był obcym. Rano przybyliśmy do stacji węzłowej i następnie lokalnym pociągiem do małego miasteczka, siedziby ośrodka szkolenia poborowych.

Na stacji "uformowano" z nas szyk i tak trafiliśmy do ośrodka. W ogólnym bałaganie część rekrutów się urwała aby pobuszować po miasteczku. Ci byli wyłapywani przez patrole rozmieszczone w "strategicznych punktach", przeważnie przy sklepach z alkoholem, zakupy konfiskowano a delikwentów odstawiano do ośrodka. Kilku zamknięto do wytrzeźwienia.

W trakcie różnych zadymek dziejowych, koszary, przechodziły przeważnie z rąk do rąk w stanie mało uszkodzonym. Nasz ośrodek nie był wyjątkiem. Był położony wśród lasów w odległości kilku kilometrów od pobliskiego miasteczka, Jedną z atrakcji , była jego wielkość. Ośrodek, wielokrotnie przebudowywany, pamiętał czasy rozbiorów. Podobno tu właśnie szkoliła się jedna z najbardziej elitarnych dywizji niemieckich.

Tutaj cywilów przerabiano na "obrońców ojczyzny". Nie wyróżniałem się niczym spośród ponad tysiąca moich rówieśników . Sądzę, że dla naszych dowódców byliśmy szarą masą do urobienia.

- Czy widziano w nas ludzi? - wątpię.

- Z tej masy, miał się uformować rocznik młodego wojska. Ich, czekała

rutyna szkolenia. Nasze problemy zostały za bramą. Oni posiadali wszelkie możliwe środki i odpowiednią wiedzę. Zaczynałem nowe życie, nieco trudniejsze niż poprzednie ale ... chyba nie takie straszne.

W ośrodku znalazłem się gdy pobór trwał od kilku dni, część poborowych, już umundurowanych maszerowała w tzw. "szyku zwartym" to tu to tam pod komendą niewiele starszych podoficerów.

Z rzadka można było zauważyć oficerów.

Zdanie dokumentów, pobranie sortów, wyglądało inaczej niż w opowiadaniach starszych kolegów. Początkowo zdawało się, że panuje ogólny bałagan, był to tylko pozór, po chwili zrozumiałem, ten bałagan przypomina wielki ul i panuje tu wielki porządek, którego zasady wyczułem a jako urodzony cywil ani pochwalać ani głębiej poznawać nie miałem ochoty. Każdy młody cywil, a innych tu nie było, był widoczny i od ręki "inwentaryzowany" skierowaniem do odpowiedniego miejsca. Państwo robiło remanent swoich nowych obrońców lub świeżego "mięsa armatniego". Niektórzy "przyszli obrońcy" cierpieli na zespół "dnia następnego" – ciężkie schorzenie, wywołane zmęczeniem i wypitym alkoholem.

Umundurowanie wyglądało następująco: po pobraniu sortów szliśmy do łaźni, zostawialiśmy sorty w jednym miejscu, przechodziliśmy do rozbieralni, potem prysznic i..... Komisja Lekarska.

Nie wiem jaka była przepustowość Ośrodka w czasie naboru, ale musiała być duża. Liczenie nie ma sensu, rocznik był rozbity na dwa pobory, wiosenny i jesienny do tego dochodził "odsiew" z roczników poprzednich, odpadali rzeczywiście chorzy lub niezdolni z innych powodów. Symulantów nie liczę. Wszyscy byliśmy po lekarskich komisjach poborowych w miejscu zamieszkania, ta miała na celu weryfikację, przez wyłapanie błędów nadgorliwości komisji lekarskich z WKR-ów. Z naszego plutonu kilku po paru dniach wróciło do domów. Ci z dużych miast byli ucieszeni, ci z małych miasteczek i wiosek byli mocno zawiedzeni. Notowania wiejskich chłopaków odrzuconych przez wojsko na "kawalerskim rynku" mocno spadały.

Badanie było proste: ważenie, mierzenie, prawa stopa, lewa stopa, ręce, gardło, okulista – książka barw(była rozłożona na jednej stronie) i każdy następny słyszał co wyczytał poprzednik. "Dentystą" był sanitariusz, sprawdzał lusterkiem stan uzębienia, "dezynfekcja" niezbędna przy wielokrotnym użyciu tego samego lusterka polegała na moczeniu w denaturacie, co bardziej skacowani mieli szansę "załapać" się na parę kropel denaturatu do buzi, wlewanych przez złośliwego sanitariusza, zwykła zagrywka chama będącego przy "władzy" – efekt murowany. Potem był zastrzyk prawdopodobnie na wzmocnienie odporności. Po zastrzyku kilku "mocnych" zemdlało a cherlaczki czuły się nadspodziewanie dobrze. Później szatnia. Strzyżenie, teraz już nie na "glacę", dzięki powszechnemu użyciu DDT można było zmienić regulaminy i uniknąć poniżającej dla młodego człowieka "rekruckiej fryzury". Czasy się zmieniają, obecnie posiadanie glacy – "nobilituje”, wtedy poniżało. Po umundurowaniu i ostrzyżeniu staliśmy się odczłowieczonymi "obrońcami ojczyzny" - szwejami, kotami, reksami... najniższą i najbardziej pogardzaną kastą wojskowej hierarchii.

Wrażeń jak na pierwszy dzień dość.

Następny dzień zaczął się od zaprawy, kilkukilometrowy bieg był dla niewprawnych młodzieńców makabrą, ponadto można było się zgubić.

Powoli zaczęło się moje nowe życie. Zacząłem się oswajać. Dowódcami plutonów byli podporucznicy. "Nasz" był bardzo zrównoważonym, spokojnym młodym człowiekiem, kilka lat starszym od nas o innych wiem niewiele. Na pewno mnie nie pamięta, a ja nie wiem czy miałby ochotę by Jego nazwisko było tu wymienione. Wybiegając w przyszłość, łapię się na tym, iż chciałem się spotkać z nim na różnych etapach mojego życia. Chciałbym pokazać, że życia nie zmarnowałem i On też ma w tym swój udział.

Przebywanie na świeżym powietrzu miało swoje prawa, cały czas byliśmy głodni a w kantynie wzięcie miał blok czekoladowy i ... piwo z sokiem. W ciągu kilku tygodni intensywnego wysiłku większość młodych ludzi, oderwanych od maminego cycka schudła po parę kilogramów. W moim plutonie było nas dwóch, "śmiesznych" : Pięściarz i ja. Pięściarz całe swoje zawodnicze życie walczył z nadwagą a ja miałem za sobą pracę w wyjątkowo złych warunkach, okres rekrucki był dla mnie raczej sanatorium niż czasem poprawiania kondycji ogólnej – nie narzekam.

Dowódca, starał się poznać nas wszystkich, niektórych pytał o szczegóły życia cywilnego inni mieli poprzednie życie wypisane na czołach myślą niezepsutych. Mnie jednak zapytał:

- Słuchajcie Mały, wam to chyba wojsko służy?

- Trochę... tak obywatelu poruczniku.

- Co robiliście w cywilu?

- Chodziłem do szkoły.

- I co ze szkoły poszliście do wojska?

- No... tak.

- Jakie szkoły skończyliście?

- Dziewięć klas obywatelu poruczniku.

- To niewiele.

- No... nie, nie miałem okazji.

- Co... jeszcze robiliście?

- Pracowałem tu i.. tam.

- Rozumiem pracowaliście i chodziliście do szkoły?

- Trochę ...tak obywatelu poruczniku.

- Z wami Mały gadać a z umarłym w karty grać to prawie to samo.

- Tak jest! Obywatelu poruczniku.

Tak naprawdę, musiałbym opowiadać o wszystkim i o niczym, od kilku lat żyłem na własny rachunek, miałem jakieś doświadczenia, Dowódca nie był spowiednikiem a ja tak dużo nie zdążyłem nagrzeszyć. Ośrodek był dla mnie, jak się okazało niespecjalnie nowym doświadczeniem. W wojsku jeszcze nie byłem ale... miałem za sobą okresy, życia grupowego i w trochę innej dyscyplinie. Grupa zawsze dąży do równania i indywidualności są niechętnie widziane. Jedna z podstawowych zasad tworzenia zespołów mówi, że kolektyw powinien być równy. Grupa "gwiazd" jest dużo mniej przydatna jako zespół od grupy dobrze prowadzonych "słabeuszy". Minimum niezależności jest niezbędne, żeby uniknąć odmóżdżenia, trzeba więc uważać i nie poddawać się zbytniej presji zespołu. Tłuczenie głową w mur jest czynnością zbędną i szkodliwą. Lepszym wyjściem na ten przykład jest obejście muru i kopnięcie go w zadek – mur się sam rozpada.

Tak zwana zasadnicza służba wojskowa, nie była zdarzeniem najgorszym w moim życiu, jeżeli kilka milionów ludzi przede mną, przeżyło ja też miałem szansę. Nakarmili, ubrali, jedyny wymóg to trochę wysiłku fizycznego na świeżym powietrzu. W poprzednim życiu miałem trudniej.

Opisywanie życia rekruckiego ze wszystkimi szczegółami nie jest potrzebne, wielu autorów zrobiło to już dawniej i dużo lepiej. Klasykę stanowi Hašek i jego Šwejk, istnieją też inne mniej doskonałe opisy życia rekruckiego. Nasz czas rekrucki różnił się od Haškowego wprowadzeniem tzw świadomej dyscypliny, do tej pory nie bardzo rozumiem to pojęcie, ale coś takiego wymyślono, ustalono i wprowadzono w życie. Znawcy twierdzą, świadomość obowiązków u młodych żołnierzy najlepiej wyrabia się "drogą oddolną" przez nogi do głowy po prostu dlatego, że mózg rekruta jest ukryty w nogach.

Nauka meldowania, chodzenia, musztry i zapoznanie się z bronią. Do musztry używaliśmy KBK. Poematem musztry jest krok defiladowy, powoli stawaliśmy się wojskiem. W krótkim okresie ulegliśmy przemianie, niezauważalnej dla nas, ale widocznej dla kadry. Zauważono w nas ludzi, już nie było, hej wy tam, tylko zwracano się po nazwisku. Nawet dowódca kompanii nas poznawał.

Każda kompania zajmowała dwa bloki prostopadłe do siebie i przedzielone palarnią. Palarnia była naszym azylem, w przerwach między zajęciami, toczyło się tutaj życie towarzyskie. Opowiadaliśmy o sobie, o poprzednim życiu, robiliśmy kawały, mniej lub bardziej śmieszne jednemu z kolegów drzemiącemu na słońcu zamazaliśmy okulary czarną pastą ... było wesoło.

Była wiosna.

Pewnego niedzielnego wieczoru, już po kolacji i tuż przed zachodem słońca, byliśmy w palarni.

- Piękny wieczór – powiedziałem.

- No tak – rozmarzył się kolega – u nas w taki wieczór całe miasto wylega na deptak. Był z niedużego miasteczka, z parkiem, deptakiem, pięknymi wieczorami i ....spokojem. Była tam drużyna piłkarska w B-klasie walcząca (bez skutku) o A-klasę. Problem polegał na braku środków transportu. Mecze wyjazdowe przegrywano, mecze na miejscu wygrywano. Gdyby transport był wystarczający... można byłoby spuścić "tamtym" lanie a tak.... ?

- Tak bym se popił – usłyszeliśmy, roześmieliśmy się, obaj nie wiedzieliśmy, że piękny wieczór, to okazja do popitki. - tu mi nie dają – ciągnął ten sam głos – Zobaczyliśmy, jednego z naszych, bił pięściami w ścianę, ślina uchodząca z ust zbierała się w kącikach, oczy miał wpatrzone w jeden punkt. W panice wyskoczyliśmy z palarni. Przez okno i otwór bez drzwi dobiegały nas odgłosy walenia pięściami w ścianę i przekleństwa.

Po chwili przybiegł patrol z komendy garnizonu, delikwenta zapakowano w kaftan i zabrano. Na drugi dzień powiedziano nam, że mieszkał przy gorzelni i od dziecka dostawał "popić". Podleczono go, ze szpitala wrócił tuż przed przysięgą, przysięgę podpisał i wojsko się go pozbyło, nie nadawał się na obrońcę.

Powoli zbliżała się przysięga, dostaliśmy szyte na miarę mundury wyjściowe, buty

bukatowe i skarpetki. Onuce były tylko do juchtów. O terminie przysięgi powiadomiono rodziny.

Przysięga wypadała w niedzielę. Pobudkę grała orkiestra garnizonowa, obiegając cały garnizon. Śniadanie już w mundurach wyjściowych, później wymarsz na plac apelowy. Na trybunie Dowódca Ośrodka, Sztab i Rodziny. Matki, były dumne ze swoich synów, tatusiowie przypominali sobie dawne czasy. My też byliśmy dumni popisując się krokiem defiladowym przed taką widownią.

Swoim junactwem, nie miałem się przed kim popisać,.

Na drugi dzień zjawili się "kupcy" i częściowo eszelonami w wagonach typu osiem koni lub czterdziestu ludzi, częściowo samochodami, zabrali nas do jednostek. Niektórzy zostali na miejscu .Zaczął się drugi etap życia wojskowego. Służba w wojsku dość ładnie mi się zbilansowała, 730 dni służby, w tym trochę aresztu, trochę izby chorych i trochę urlopów ot jak to służba. Spoważniałem.

Jan Przęczek

 


 

opal copy