Previous następna
Nr 5/2012 ...
Nr 4/2012 ...
Nr 3/2012 ...
Nr 1-2/2012 ...
nr 12/2011 ...
Nr 11/2011 ...
Nr 8-10 ...
Nr 7/2011 ...
Nr 6/2011 ...
Nr 5/2011 ...
Nr 3-4/2011 ...
Nr 1-2/2011 ...
Nr 9/2010 ...
Nr 7-8/2010 ...
Nr 6/2010 ...
Nr 5/2010 ...
Nr 3-4/2010 ...
Nr 1-2/2010 ...
Nr 12/2009 ...
Nr 11/2009 ...
Nr 10/2009 ...
Nr 9/2009 ...
Nr 7-8/2009 ...
Nr 6/2009 ...
Nr 5/2009 ...
NR 3/2009 ...
Nr 2/2009 ...
Nr 1/2009 ...

W MOJEJ PAMIĘCI …

Czas zaciera wspomnienia. Niekiedy trudno przywołać w pamięci twarze sprzed 30, nawet 35 lat... Gdzieś w zakamarkach naszych umysłów skryły się nazwiska koleżanek i kolegów, którzy przed laty byli członkami naszej śpiewaczej wspólnoty. Odeszli, bo losy rzuciły ich w inne miejsca, bo sprawy rodzinne i zawodowe zajmowały im zbyt dużo czasu; odeszli, bo zmogła ich choroba i cierpienie, odeszli, bo tak chciał Bóg. Tych pamiętam najbardziej.

xxxv

(Fot. Ewa Grzeszczuk)

Profesor Joachim Gudel – założyciel chóru, spiritus movens naszego zespołu, przyjaciel, opiekun, powiernik w trudnych chwilach i zwyczajny człowiek cieszący się naszymi radościami. Oddany chórowi bezgranicznie, szanował wszystkich i wszystkich równo traktował.

 

Elżbieta Gudel – małżonka Profesora. Swojego ciepłego głosu użyczała altom. Dobry duch spotkań muzycznych w domu Profesorostwa. Opiekuńcza i serdeczna dla innych, nawet w trudnych dla siebie chwilach. Uśmiechnięta i dobra.

 

Jolanta Skrzypek – sopranistka. Pierwsza z naszych koleżanek, którą z naszego grona Pan Bóg powołał do siebie. Była serdeczna i życzliwa. Od początku powstawania chóru przychodziła na próby wraz z mężem Andrzejem. Zachorowała na raka. Choroba zwyciężyła... Po śmierci Joli Andrzej nie wrócił do nas.

 

Ewa Stawicka – także jedna z pierwszych chórzystek, śpiewała altem. Szczupła, krótkowłosa blondynka w okularach. Miała problemy ze wzrokiem, chorowała na cukrzycę. Jej także nie  

udało się wygrać z chorobą.

 

Dionizja Odrowąż – Petrykowska – dystyngowana starsza pani. Sopranistka o miłym, ciepłym,

dojrzałym głosie. Miała trudności z chodzeniem i wspomagała się kulami – mimo to bardzo sumiennie i z radością przychodziła na próby. Kochała śpiew i ręczne robótki.

 

Jadwiga Jodko – serdeczna, kochana pani Jadzia. Swoim głosem zasilała soprany. Chodziła przy lasce, ale była bardzo obowiązkowa. Pamiętam, że zwykle mogła pochwalić się wysoką frekwencją.

Od Niej Profesor dostał nuty „ Kantaty Wielkanocnej '' , którą przez wiele lat śpiewaliśmy podczas mszy rezurekcyjnych.

 

Ewa Bieńkowska – zginęła tragicznie w bardzo młodym wieku. Jako dziewczę kilkunastoletnie

zaczęła przychodzić na próby ze swoją mamą Alicją. Tak po ludzku – każda śmierć wydaje się przedwczesna, ale Jej odejście było szokiem dla nas wszystkich. Trudno pogodzić się z taką tragedią.

 

Tadeusz Świętorecki – jeden z pierwszych chórzystów, wysoki, postawny bas, zawsze wesoły

i uśmiechnięty. Wyróżniał się silnym, dźwięcznym głosem. Chętnie włączał się w organizację pielgrzymek i wyjazdów chóru.

 

Jan Trofimow – śpiewał tenorem. Jasiu nosił peruczkę i uwielbiał wszystkie panie, które trochę wykorzystywały tę Jego słabość i usilnie namawiały, żeby zrzucił perukę i nie wstydził się łysinki. W  końcu uległ, ku zadowoleniu wszystkich i nawet był wdzięczny za nasze namowy. Jako samotny mężczyzna chętnie przychodził na próby, żeby spędzać wieczory w przyjaznym towarzystwie.

 

Norbert Seglitz – starszy pan, również tenor. Krótko śpiewał w naszym zespole, ale dał się poznać jako dobry, serdeczny kolega i sumienny chórzysta. Czas spędzany na próbach był dla Niego miłą odskocznią od codziennego rytmu dnia.

 

Wiesław Błażejczyk – bas, w chórze pojawił się na początku naszej działalności. Trochę zamknięty w sobie, czasami małomówny, ale zawsze koleżeński i bardzo oddany pracy w zespole. Z pasją uprawiał swoją działkę.

 
 

Tadeusz Malinowski – starszy pan śpiewający tenorem. Spotkania na próbach z pewnością były dla Niego dobrym czasem spędzonym wśród kolegów dzielących Jego pasję. Pan Tadeusz śpiewał

z nami kilka lat.

 

Bartłomiej Białecki – również tenor. Odniosłam wrażenie, że bardzo lubił śpiew w chórze

i starał się rozszerzać swoją wiedzę muzyczną, bo pytał mnie czasami o pewne określenia

i symbole związane z zapisem nutowym. Był uprzejmy i miły.

 

Marian Ejsmont – wieloletni tenor, dżentelmen w każdym calu. Żył muzyką. Kochał śpiew i bardzo emocjonalnie związany był z zespołem. Profesora wspominał z ogromną atencją, podziwiał Go za pasję i ukochanie muzyki. Marian dla każdego był miły i uprzejmy, nigdy nie podnosił głosu. Nawet w czasie swojej ciężkiej choroby odwiedzał nas, kiedy siły na to pozwalały, a my byliśmy przy Nim w hospicjum. Pożegnaliśmy Mariana jako ostatniego z naszego zespołu w roku 2016.

 

Panie Boże, Ty łaskawie przyjmij dusze naszych współtowarzyszy do Swojego Królestwa,

a w naszej modlitewnej pamięci niech pozostaną na zawsze.

 
 
 

Maria Walczyk

Cantores Minores Gedanenses

opal copy