Katarzyna Włodarczyk - recenzja książki "Takie tam... zapiski"
„Po Marco Polo został dokładny opis zwiedzonych krain, a po mnie…bilet w koszu na śmieci”. Tę nieco zbyt surową opinię znajdujemy na kartach książki wspomnieniowej Jana T. Przęczka. Podążając za reminiscencjami autora, czytelnik otrzymuje pełen humoru i subtelnej ironii zapis epoki, w której ciężka praca na morzu dawała satysfakcję, a parzenie kawy było rytuałem godnym celebrowania.
W książce „Takie tam…zapiski” z zainteresowaniem śledzimy koleje zawodowego życia autora. Większość opowiadań poświęcona jest służbie na morzu. Narrator nie stara się uwodzić czytelnika romantycznymi opisami morskich przygód. Operuje oszczędnym i niewymuszonym językiem, aby przedstawić odpowiedzialną, trudną i wymagającą charakteru, a przy tym niepozbawioną humorystycznych zdarzeń, pracę. Dlatego z tym większym zaciekawieniem podchodzimy do lektury kolejnych opowieści.
Chronologicznie przybliżane czytelnikowi wspomnienia rozpoczynają się od wyjazdu z małego miasteczka, a potem służby w wojsku. Ta obserwacja życia w jednostce kogoś, kto sam określa się jako urodzony cywil, nie jest pozbawiona błyskotliwych spostrzeżeń. To też dyskretnie odmalowane tło polityczne przepełnione swoimi absurdami. Przywołując samego autora: „obok kłótni wielkich biegło nasze życie”.
„Zaczynają się dni bez zdarzeń” – to już dotyczy opisu służby na morzu. Te słowa jednak wydają się być tylko kokieterią ze strony autora albo przerywnikiem przed zaproszeniem czytelnika do następnego rozdziału poświęconego morskim doświadczeniom. Z napięciem i skupieniem czytamy o kolejnych aberracjach marynarza Pabla, który wiedziony niezrozumiałym nawet dla niego samego impulsem, zaatakował kolegę, żeby później uciec ze statku i na przybycie eskorty (tym razem grzecznie) czekać na nabrzeżu. Ze stron „Zapisków” dowiadujemy się o nieustającym problemie załóg statków pod chyba każdą szerokością geograficzną, a mianowicie o tzw. pasażerach na gapę. Ewentualne konsekwencje nie zniechęcają przed podejmowaniem prób znalezienia lepszego życia.
Problemów na statku, które musi rozwiązać autor, jest więcej. W pomysłowy, żeby nie powiedzieć chytry sposób, motywuje do pracy niezbyt do tego skorą załogę wietnamską. Jan Przęczek daje nam również obraz odwiedzanych przez marynarzy lokali z muzyką i występami miejscowych artystów. Niekiedy dochodzi w nich do „wymiany zdań” pomiędzy załogami statków, które w obliczu wspólnego niebezpieczeństwa (tzn. zbliżającej się policji) potrafią solidarnie zakończyć wszystkie waśnie. W książce napotykamy też opisy miast – Antalya, Rouen. Może odrobinę oszczędne, ale niedosyt informacji tym bardziej pobudza wyobraźnię.
W zbiorze opowiadań mamy również do czynienia z nienarzucającą się refleksją na temat świata wartości, które odchodzą do lamusa. Jest to konstatacja rzeczywistości, która atakuje nas mnóstwem informacji, których adresatami niekoniecznie chcemy być. Jest wyrażenie tęsknoty za światem, w którym „odprawianie czarów” nad filiżanką kawy miało sens.
Pomiędzy wierszami wyłania się postać wrażliwego obserwatora - autora, który nie przechodzi obojętnie obok bezdomnego psa. Zachwyca również upór piszącego, który pomimo różnych przeciwności odniósł sukces i z poczuciem zawodowego spełnienia przeszedł na emeryturę. Tak więc pozostaną nie tylko bilety po odbytych podróżach, ale i godne uwagi zapiski w książce, po którą sięga się z przyjemnością.
Katarzyna Włodarczyk