Previous następna
Nr 5/2012 ...
Nr 4/2012 ...
Nr 3/2012 ...
Nr 1-2/2012 ...
nr 12/2011 ...
Nr 11/2011 ...
Nr 8-10 ...
Nr 7/2011 ...
Nr 6/2011 ...
Nr 5/2011 ...
Nr 3-4/2011 ...
Nr 1-2/2011 ...
Nr 9/2010 ...
Nr 7-8/2010 ...
Nr 6/2010 ...
Nr 5/2010 ...
Nr 3-4/2010 ...
Nr 1-2/2010 ...
Nr 12/2009 ...
Nr 11/2009 ...
Nr 10/2009 ...
Nr 9/2009 ...
Nr 7-8/2009 ...
Nr 6/2009 ...
Nr 5/2009 ...
NR 3/2009 ...
Nr 2/2009 ...
Nr 1/2009 ...

Koncert organowy w Archikatedrze w Oliwie wtorek 22.08.2017

Pierwszy stopień umuzykalnienia polega na usłyszeniu, że gdzieś grają. Stopniowo, powolutku dochodzi się następnych stopni aż zaczniemy rozumieć granie.

Osobiście należę do ludzi posiadających nieco wyższy niż podstawowy stopień umuzykalnienia, mało, mam nawet ulubione utwory, nie tylko disco-polo czy kołowrotki rapu, ale coś bardziej wysublimowanego. IMG 1887 m fot. Marta Polak

Znalezienie ulubionej formy muzycznej w moim wypadku było dość trudne. Gdy jazz był „wynalazkiem diabła” natychmiast polubiłem tę muzykę na przekór moim wychowawcom.

– Pewnego razu jakiś „znawiec” od tego gatunku odezwał się do mnie z wyższością: Na jazzie trzeba się znać.

– Nie znam się, a lubię – odparłem – i wytłumaczyłem człowieczkowi dokładnie, gdzie mam jego poglądy… no i skończyła się nasza znajomość.

Z kilkoma innymi muzykalnymi osobami poszedłem na różne koncerty i zauważyłem: Nie ma muzyki złej, czy dobrej jest tylko nastrój do jej odbioru oraz miejsce z którego słuchamy. Dla mnie najlepszym miejscem do słuchania jest głęboki bujany fotel znajdujący się w geometrycznym środku między odpowiednio ustawionymi głośnikami. Oczywiście w moim pokoju. Słuchanie muzyki w innym miejscu nie zawsze jest udane.

Tym razem portal www.dobrewiadomosci.eu w osobie pani Marty Polak udostępniło mi wejściówkę na koncert. Moment zastanowienia: do dzisiaj, a mieszkam w Gdańsku już kilka lat, nie słyszałem Oliwskich Organów – trochę wstyd, a tłumaczenie? Każde tłumaczenie jest dobre aby było prawdopodobne, jak to uprawdopodobnić żeby nie wyjść na snobistycznego głąba.

Chwila namysłu: jeżeli przez kilka lat (liczba dwucyfrowa) zamieszkiwania w Gdańsku nie miałem okazji, znaczy okazja może się nie powtórzyć.

Następna refleksja: tam może być głośno, a mnie od czasu gdy byłem monterem męczy każdy hałas niezależnie czy to jest kakofonia kadłubowni, czy rytmika głośno pracującego Silnika Okrętowego.

Nie pójść – znaczy nie wysłuchać chociaż raz w życiu Organów Oliwskich.

Pójść i udawać snopka przed omłotem też nieładnie, ale przypominam sobie słowa kolegi muzyka: A ty myślisz, że do Filharmonii chodzą sami znawcy? Gdyby tak było, to my muzycy byśmy dawno z głodu umarli.

Decyzja „męska”, idę. Wbijam się w garnitur, przyczesuję się, czyszczę buty, wsiadam w tramwaj, jadę.

Do katedry idę przepięknym Oliwskim Parkiem, po drodze widzę przygotowania oświetleniowców i akustyków do widowiska związanego z XII Festiwalem Mozartiana.

Gdy podchodzę do wejścia głównego jest piękny letni wieczór. Odbieram wejściówkę. Gdy powołałem się na Panią Martę Polak i Dobre Wiadomości, zauważam pewne poruszenie wśród pań obsługujących wejście. Wchodzę.

Pierwszy raz na to uczucie zwróciła mi uwagę moja mała wówczas córeczka, gdy wchodząc do gmachu Politechniki, rozbawione dziecko raptem umilkło usłyszawszy odgłos własnych kroków. To było przed wieczorem i budynek był pusty. Zrozumiałem jak wielkie przestrzenie kościołów musiały oddziaływać na „półdzikich pogan”. Teraz niezależnie od zapełnienia, czy to kościoła czy innego budynku z wysokim holem, doznaję uczucia lekkiego chłodu i zafascynowania przestrzenią. Nawa główna wydaje mi się nieproporcjonalnie wysoka. Rozglądając się w przestrzeni zauważam, że ławki bliżej ołtarza i bliżej wyjścia są zajęte. Siadam pośrodku nawy i bliżej przerwy między ławkami. Sprawdzam jeszcze godzinę i wyłączam „papugę”, jest niepotrzebna. Po chwili obok mnie siadają turyści z UK. Wymieniają między sobą uwagi. Pan siedzący obok, zagaduje mnie, odpowiadam. Wyjaśniam, iż przygotowuję się psychicznie do wysłuchania muzyki. On mówi to samo, milkniemy. Głos zabiera Konrad Mielnik prowadzący koncert, podaje nazwiska odtwórców, ich osiągnięcia oraz program.

Na organach koncertuje profesor Roman Perucki, towarzyszą na fletach pani Agata Kielar-Długosz i Łukasz Długosz. Nie znając się na muzyce nie chcę omawiać repertuaru.

Rozpoczyna się koncert. Swoim zwyczajem przytulam się do bocznego szczytu ławy, wyciągam nogi i… słucham. Wybrałem dobre miejsce i organy mnie nie ogłuszają. Słucham. Czasami spod oka obserwuję publiczność przede mną. Część rozgląda się za „aniołkami”, podziwiać aniołki to do Świętej Lipki, myślę.

Po stronie nawy południowej przed ołtarzem jest telebim, dzięki temu można oglądać grających muzyków. Słucham. Powoli osiągam mój stan „oddalenia”. Obserwuję wykonawców, publiczność i słucham. Żałuję, że nie miałem wcześniej okazji poznać muzyki.

Powoli koncert zbliża się do końca. Część publiczności zaczyna wychodzić. Nie lubię takiego zachowania. Ci bardziej kulturalni podchodzą pod organy, ukazują się wykonawcy i słyszą osobiste podziękowania od publiczności.

Gdy wyszedłem na zewnątrz było już ciemno, wychodząc z jednego z najpiękniejszych parków Europy, łapię się na pewnej refleksji: No to się Jasiu trochę ukulturalniłeś.

Podziękowania dla Pani Marty Polak i portalu www.dobrewiadomosci.eu, który był jednym z patronów medialnych 60. Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Organowej.

Jan Przęczek

opal copy