Stocznia Gdańska. Historycznie ważne miejsce, ktόre od dawna chciałam odwiedzić.
Wiem, tzn. wyobrażam sobie, że dla wielu, ktόrzy tam pracowali/pracują jest to po prostu miejsce, w ktόrym codziennie obserwowali, jak na ich oczach rozsypują się domy i rdzewieją maszyny. Mnie też serce boli, jak obserwuję tą tragiczną wizytόwkę Gdańska, jadąc kolejką podmiejską. Myślę wtedy o tym, co widzą turyści w tym wraku, ktόry jest przecież symbolem naszej nowej wolności.
Marzyłam o tym, żeby z bliska zobaczyć moje ukochane, zielone dźwigi. Ogarnąć ich ogrom i poczuć się przy nich kruszynką.Zbulwersowała mnie wiadomość, że ktoś wpadł na pomysł, żeby oddać na złom te „bezużyteczne” żurawie. Nie wyobrażam sobie krajobrazu mojego miasta bez tych ogromnych maszyn, ktόre tak juz w niego wrosły. Stały się symbolem, jak wieża Eiffla dla Paryża. Rόwnie niechcący, a jednak .
Kiedy odkryłam na stronie Trόjmiasta wiadomość o wodowaniu promu Stavanger Fjord, nie interesowało mnie, że „ma 170 m długości i 27,5 m szerokości, a jego tonaż to 6400 ton. Projektant przewidział na statku miejsce dla 1500 pasażerów i 600 pojazdów. Jednostka posiada także lądowisko dla helikoptera na rufie”. Wiedziałam jedno, że jest to okazja, żeby dostać się na teren Stoczni i wszystko tam sobie z bliska pooglądać. Zapakowałam więc Martę do auta i pojechałyśmy. Dzięki legitymacji prasy pozwolono nam wjechać na parking, przy okazji zobaczyłam tablicę, oznakowującą miejsce, gdzie Pan Wałęsa przeskakiwał przez płot i gdzie miał warsztat. Bardzo ciekawe...ale przyznam, że nie mogłam się doczekać, żeby wejść między te wielkie maszyny, ktόre zawsze podziwiałam tylko z daleka.
Przed szlabanem zebrał się tłum i czekał cierpliwie, aż samochody z „grubymi rybami” (tak myśleliśmy przynajmniej) wjadą za szlaban. Po jakimś czasie miły strażnik podniόsł go w końcu i dla nas, więc cały tłum wtargnął na teren stoczni, kierując swe kroki do wielkiej, brązowej bryły, ktόra miała być dziś zwodowana. Bryła ta powiększała się jakby w miarę zbliżania się do niej. Jak w końcu stanęliśmy tuż obok, to prom był tak ogromny, że stojący u gόry robotnicy wydawali się małymi krasnoludkami. My dla nich pewnie też, bo przyglądali się nam, jak jakiemuś zjawisku. A może raczej występowali, jak na scenie, jak część dzieła, ktόre stworzyli.
Nigdy nie byłam na wodowaniu żadnego statku, promu czy jachtu. Już samo oglądanie go, usadowionego na tych szynach, umocowanego linami, podpartego metalowymi i drewnianymi klockami było ciekawym zajęciem. Spotkałam się z wieloma życzliwymi obserwatorami, ktόrzy dzielili się ze mną swoimi wiadomościami. Obserwowałam pracownikόw, ktόrzy z rutyną wykonywali swoje zadania, wydawali komendy, chorągiewkami dawali sobie nawzajem znaki. Przysłuchiwałam się, jak mały chłopiec, opowiada swojemu koledze o szczegόłach konstrukcji. Stałam przy nich w momencie, gdy pracownicy zaczęli wyciągać na komendę drewniane podpόrki spod kadłuba. Mały chłopiec był bardzo dobrze zorientowany – poinformował mnie, że po drugiej stronie promu są takie same i wszystkie muszą być po kolei wyciągnięte, zanim prom ruszy. Najwyraźniej bywał już na wodowaniach. Nie to co ja – taki żόłtodziόb, dziwiący się wszystkiemu.
Wreszcie wszystko, co podtrzymywało prom zostało powyciągane. Zabrzmiała muzyka. I nagle ruszył. Zaczął ześlizgiwać się po tłustych szynach w tempie, ktόrego się nie spodziewałam. Jakoś wydawało mi się, że taki kolos będzie się toczył bardzo wolno, a on się ześlizgiwał do wody, jak sanki z gόrki po rozjeżdżonym już sniegu. Minął nas i odjechał, zanurzył się w wodzie, zadowolony. Pozostało puste koryto i zawirowała woda, ktόrej ubywało z każdą chwilą. Wszyscy dookoła robili zdjęcia, kamerowali, otwierając szeroko oczy na to niesamowite zjawisko. Nie...jedna pani ochrzaniała kamerującego męża, że nie pilnuje jednocześnie dzieci. Najwyraźniej feminizm już bardzo się rozwinął. Za to prom przez ten czas zdążył już zawrόcić, przy pomocy małych holowniczkόw.
Zawsze mnie to fascynowało, jak to możliwe, że takie maleństwo steruje i ciągnie takiego kolosa.No, wiem – niezupełnie, ale jednak jest mu niezbędnie potrzebne. Ludzie zaczęli się rozchodzić. Tylko garstka nas została. Pasjonatόw,ktόrzy do ostatniej chwili obserwowali znikającą nam z oczu brązową bryłę. Radośnie wkraczała w kolejny etap prac, przygotowujący ją do ostatecznej świetności.
Wychodząc ogarnęłam jeszcze raz wzrokiem moje ukochane żurawie, ktόre już niejeden kolos wznosiły. Dla nich był to normalny dzień pracy. Dla mnie dzień szczegόlny, ktόry dodam do moich ulubionych wspomnień.
Polecam wszystkim, ktόrzy jeszcze tego nie przeżyli, skorzystać z najbliższej, nadarzającej się okazji. Warto.
Bożena Tuszkowska